«

O pienińskich pustelnikach

Historia pustelni na Zamkowej Górze.

Większość z Was zdobywając Trzy Korony odwiedza ruiny zamku pienińskiego a mało kto wie że istniała tutaj przed II WŚ drewniana pustelnia. Wybudowana została w 1904 na nadbramiu dawnego zamku przez społeczny Komitet Budowy Kaplicy św. Kunegundy.

Poniżej publikujemy artykuł Leszka Zakrzewskiego ” O PIENIŃSKICH PUSTELNIKACH”

http://web.archive.org/web/20100111100700/http://www.nsi.pl:80/almanach/art-ludzie/o_pieninskich_pustelnikach.htm

Wędrowcy przemierzający pienińskie szlaki odwiedzają prawie zawsze malowniczy zakątek tych pięknych gór, jakim jest zamek św. Kingi – zwany również zamkiem pienińskim. Położony na skalnej półce od północnej strony Góry Zamkowej (799 m n.p.m.), został zbudowany w formie tarczowego muru metrowej grubości z łupanego miejscowego wapienia, biegnącego lekkim łukiem wzdłuż urwiska, długiego na prawie 90 metrów i niemal przyklejonego do sterczącej za nim pionowej skalnej ściany. Ochronę od pozostałych stron stanowiła lita pienińska skała, uniemożliwiając praktycznie dostęp do zamku. W linii muru obronnego były zabudowane murowane pomieszczenia mieszkalne. Do zamku wiodły dwa wejścia – zachodnie przez występ w murze umieszczony na pewnej wysokości, a więc również trudno dostępny, prowadziło do Krościenka przez przełęcz Szopka, wschodnie poprzez bramę wykonaną w mieszkalnej wieży prowadziło doliną Potoku Pienińskiego w dół do przełomu Dunajca. Badania archeologiczne prowadzone tu w latach 1938-39 przez T. Szczygielskiego i po wojnie w latach pięćdziesiątych przez A. Żakiego i M. Cabalską w latach 1976-77 i S. Kołodziejskiego w latach 1977-1978, pozwoliły na lepszą rekonstrukcję planu zamku i ujawniły ślady cysterny, zaopatrującej obrońców w wodę, na dnie której tryskało niegdyś źródełko. Drobne znaleziska (sprzed wojny – metalowe naczynia, groty strzał, gwoździe, sprzączka od pasa, powojenne znaleziska grotów strzał, grotu włóczni, około 10 000 fragmentów glinianych naczyń, gwoździ i brązowej buławki) oraz odkrycie fragmentów posadzki malowanej w czerwonym kolorze na miejscu jednego z pomieszczeń, pozwoliły datować okres wykorzystywania zamku na II pot. XI11 wieku i początek XIV w. Podczas ostatnich w tej serii badań archeologicznych, znaleziono nikłe ślady umocnień na południowej stronie Góry Zamkowej, co wskazuje na dobrze przemyślany projekt założenia zamku: oprócz stromej skały, od południa pozycja obronna była osłaniana przed atakiem dodatkowo.

To w tym miejscu według legendy, widzimy po badaniach archeologicznych, że zgodnej z historycznymi faktami, schroniła się księżna Kinga wraz z towarzyszącymi jej mniszkami ze starosądeckiego klasztoru, uchodząc przed tatarskimi najeźdźcami w grudniu 1287 roku.

W roku 1831 Żegota Pauli, ówczesny wybitny badacz przeszłości i etnograf, widział jeszcze „szczątki murów, wieży jednej, w której okno z kratą żelazną i ślady bramy nad przepaście. […] Na miejscu, gdzie stał gróddziko rosną róże, rozmaryn, wonne zioła i inne kwiaty. Niedostępność grodu tego dawała zapewne powód do owej legendy, jakoby był zbudowany od aniołów…”

Inny popularyzator i badacz dziejów, Szczęsny Morawski, w wydanym w latach 1863-1865 dziele Sądecczyzna, pokusił się o rekonstrukcję wyglądu zamku: „Pośrodku gór Pienin o paręset sągów od Dunajca, na lewym jego wybrzeżu, wznosi się góra w postaci klina: z jednej strony ukośno lecz bardzo stromo spadzista, z drugiej prostopadła. U wierzchu tej góry kamiennej – gdyby jaskółcze gniazdko, przytulony stał ów słynny zameczek Kingi, ze wszech stron niedostępny, a przed wyższą tuż nad nim sterczącą górą, gdyby tarczą zasłoniony ostrym, wyniosłym skalistego klina wierzchem. […] Z pozostałych gruzów łatwo odgadnąć postać całej tej maleńkiej warowni widząc podwaliny całe i ścianę sto kroków długą, a miejscami dwa siągi wysoką. Z jaskółczą przenikliwością zastosowano się do miejsca korzystając z każdego wyskoku skały. Od zachodu samorodny mur skalisty zostawiono nietknięty, a pomiędzy nim a litą skałą góry wzniesiono potężną czworoboczną stróżę wchodową otworem. Dziś po tylu wiekach, kiedy skały same wietrzejące rozkładowemi okruchami swoimi obsypują się – kiedy zwaliska dawnych murów utorowały przystę, a przecież z ciężką trudnością przychodzi wdrapać się ku onej stróży wchodnej. Cóż dopiero dawniej? – Ściana skały, na której ta brama słoi, prawie o dwa siągi samorodnie wywyższona nad poziom najbliższej możliwej ścieżki, więc o bramie wjezdnej nie mogło być mowy, zwłaszcza kiedy ścieżka nawet koniowi jucznemu nie była przystępną. Więc też wchód był li tylko dla człowieka pieszego i to pojedynczego, gdyż dwu obok siebie ścieżką kroczyć nie mogło. Wchód ten sam przez się nadpoziomy ciasny i niski po dziś dzień widoczny wiódł w podziemię stróży i służył za furtkę warowną żelaznemi kutemi drzwiami zamykaną. Prócz tego w wysokości piętrowej prawdopodobnie okno szerokie zamykane pomostem zwodzonym, z którego spuszczano drabinę lub kołowrotem wyciągano osoby znakomitsze jak to i po innych zamkach bywało. Wieża ta, czyli stróża nie była wysoką, gdyż potrzeba nie wymagała więcej nad dwa piętra nadpoziomo. Do stróży przystawiano piętrową strażnicę od strony spadzistości ku pienińskiemu potokowi, dla załogi zamkowej mianowicie dla starszyzny jak to po zamkach zwykle bywało. Za tą strażnicą był mały dziedzińczyk z studnią, a raczej cysterną, której ślad widoczny. Mur łączył go z strażnicą. Dalej na podwyższeniu może trzyłokciowem stały zabudowania 4 siągi szerokie i długie tyleż, prawdopodobnie też piętrowe. Był to zamkowy dwór, czyli mieszkanie dziedziców zamku, mieszkanie Kingi. Góra skopana i wyrównana tworzyła szczuplutki podworzec, nad którym spadzisto wznosi się skalisty grzbiet góry. Znać wyraźnie ślady pracy ludzkiej – chodnik niby terasę spadzistą, prawdopodobnie ogródek zamkowy właściwy. Dalej szedł mur zginając się wedle zakrętu skały, a wznosząc się ciągle ku szczytowi. W połowie jego na kilkosążniowym wywyższeniu, w zupełnem odosobnieniu słała kaplica zamkowa do której od dwora wiódł chodnik przeszło siągę szeroki więc wygodny – górą schodowaty. Powyżej kaplicy, mur wspinając się nagle do góry przytyka! do drugiego wchodu: od jaworowej doliny (na wschód słońca). I tu szczerba głęboka w skale stanowiła samorodny przedsionek wchodowy, a brama stała oparta o samorodne ściany. Stróża mała i okrągła stanowiła narożnik muru; bramę zaś samą stanowił mur od stróży w poprzecz szczerby wzniesiony. Wchód nie mógł być jak po drabinie lub linie wiadrem. Kilkanaście siągów powyżej bramy był już szczyt góry z innych stron prostopadły na kilkadziesiąt do kilkuset siągów. Zabudowania opisane wraz z murem, opasując całą pochyłość góry zameczkowi całemu nadają podobieństwo gniazda jaskółczego przylepionego do strzechy. Szczytną krawędź góry prostopadłą na kilkadziesiąt do kilkuset sążni, a w najszerszem miejscu ledwo półsążnia szeroką zwie lud ogródkiem Kingi. Widok stamtąd przecudny. Urwiste skały z pochyłej strony lasem porosłe lecą gdyby poczwary o zielonych grzywach. Dołem Ligarki, w lewo Czerwona Skała i Sokolica a tuż przeciwko Pieniny wyższe, w samej głębi wije się wąziutki zielony Dunajec, a poza nim, w bujny wieniec roztoczyły się leśnickie Golice i Haligowskie wzgórza, w tle nieba ginie ciemne pasmo Krępaka, a narożny historyczny Rohacz strzeże miedzy polskiej ponad Piwniczną szyją nad Popradem.[…] Zameczek Kingi z położenia swego ma to do siebie, iż go trudno wyśledzić i długo można wokoło szukać nim się go dostrzeże. Co do obronności zajmował niezawodnie pierwsze miejsce.”

W roku 1894 wytrasowano pierwsze turystyczne ścieżki na Trzy Korony, a w roku 1906 trasę z Trzech Koron do Sromowiec i wzdłuż Pienińskiego Potoku na Górę Zamkową, dokąd prowadziła wcześniej nieoznakowana ścieżka.

Chcąc uczcić 600-lecie śmierci błogosławionej Kingi, zawiązany w 1892 roku w Krościenku komitet, prowadził działania w celu upamiętnienia pobytu bł. Kingi w Pieninach. Inicjatorami całej akcji byli Feliks Pławicki1 oraz ks. kanonik Antoni Łętkowski2, proboszcz parafii w Krościenku w latach 1897-1912. Postanowiono u stóp pienińskiego zamku, poszerzyć skalną grotę do głębokości 5 metrów, szerokości i wysokości po 3 metry i umieścić tam posąg. Prace prowadzone pod kierunkiem słynnego szczawnickiego przewodnika, Józefa Madeji przez Pieniński Oddział Towarzystwa Tatrzańskiego polegały na nawiercaniu otworów i wysadzaniu skał ładunkami dynamitu. Posąg św. Kingi, naturalnej wysokości na koszt Pienińskiego Oddziału TT, wykonał syn krościeńskiego kierownika szkoły, rzeźbiarz Władysław Druciak, zamieszkały w Krakowie. Posąg wykuty w kamieniu pińczowskim w zakładzie kamieniarskim W. Samka i A. Hajdeckiego w Bochni, przesłano koleją do Nowego Sącza, stamtąd furmanką do Krościenka, w pobliże miejsca ustawienia na polanę Wymiarki wywiozły go cztery konie, a ostatni odcinek pokonał przymocowany do żerdzi na barkach transportujących go ludzi.

W niedzielę 24 VII 1904 roku w obecności kilku tysięcy pielgrzymów, nastąpiło poświęcenie groty, przy wtórze salw moździerzy ustawionych na sąsiadujących wzgórzach. Oddano to miejsce jako sanktuarium św. Kingi pod opiekę proboszczom parafii z Krościenka „po wsze czasy”3. Wykończenie i przyozdobienie groty oraz wymurowanie ołtarza trwało do roku 1906.

W dniu 24 lipca każdego roku – w uroczystość św. Kingi, okoliczni mieszkańcy pielgrzymowali do tego miejsca w procesji, pierwsze duże uroczystości odpustowe odbyły się tu w roku 1921 z inicjatywy nowego proboszcza parafii, ks. J. Bączyńskiego. Obecnie już od dziesięciu lat Stowarzyszenie Czcicieli św. Kingi wędruje po Beskidzie Sądeckim i Pieninach śladami Świętej w swoich dorocznych górskich pielgrzymkach, odprawiając właśnie w tym miejscu Msze św., gromadząc z roku na rok coraz większe rzesze pielgrzymów.

Jaka była historia pienińskich pustelników, którzy przez wiele lat byli charakterystycznymi, ubarwiającymi to miejsce postaciami?

W roku 1904, jeszcze w czasie wykuwania groty, przybył w Pieniny Andrzej Stachura z Bobrku k/Oświęcimia4. Zamieszkał w szałasie razem z robotnikami, wziął również udział w poświęceniu pomnika, który za pozwoleniem bpa tarnowskiego Leona Wałęgi, 24 lipca 1905 r., poświęcił o. Hilary Jarosiewicz Ofm z Krakowa i odprawił tam pierwszą Mszę św.

Następnie uzyskał zgodę proboszcza i przedstawicieli gminy na zamieszkanie w pobliżu. Miał sprawować pieczę nad tym zakątkiem, opiekować się grotą, chronić ją przed zniszczeniem – pamiętajmy, że teren zamku św. Kingi był własnością gminy Krościenko i pod zarządem parafii krościeńskiej. Przebywał czas jakiś w budowanej grocie. Tymczasem na pozostałościach budowli nadbramia zamku, stanęła jeszcze podczas wykuwania groty, drewniana chatka. Po odejściu robotników, przy pomocy swoich szwagrów, Wawrzyńca Kiełaszka i Franciszka Sulika, przysposobił i wykończył domek tak, aby nadawał się do zamieszkania. Jan Wiktor w swoim dziele Pieniny i ziemia sądecka opisał te wydarzenia następująco: „na resztkach, zakopanych w ziemi, grono osób, chcąc uczcić ten zakątek i wskrzesić tradycję, zbudowało pustelnię z drzewa, obitą korą smrekową, aby upodobnić ją do lasu.”

Andrzej Stachura osiadł w niej jako pustelnik, przybierając imię Władysław. Odziany we franciszkański habit, zajmował się usługiwaniem wędrowcom odwiedzającym ten zakątek, posilając ich wodą ze źródła, a w chłodne dni herbatą. Schodził codziennie do Krościenka, gdzie usługiwał w kościele i leczył odwiedzanych chorych ziołami. Czas w pustelni upływał mu na modlitwie, czytaniu pobożnych książek, zbieraniu i suszeniu ziół. Spał jak na prawdziwego pustelnika przystało w trumnie.

W 1914 roku brat Władysław brał udział w pielgrzymce do Ziemi Świętej, organizowanej przez Komisariat Ziemi Świętej w Krakowie i wówczas poprosił o. Zygmunta Janickiego (prowincjała i zarazem Komisarza Ziemi Świętej) o przyjęcie go do zakonu jako tercjarza wieczystego – pustelnika. I tak się stało.

Z wybuchem I wojny światowej brat Władysław, w roku 1914 w święto Matki Bożej Zielnej – 15 sierpnia, wskutek doniesienia do żandarmerii austriackiej w Krościenku, został aresztowany pod fałszywym zarzutem szpiegostwa, a najprawdopodobniej za uchylanie się od służby w armii. Z polecenia starostwa w Nowym Targu, skutego łańcuchami pustelnika, przywiązanego do wozu, zawleczono do Nowego Targu, gdzie sąd polowy uwolnił go od zarzutu szpiegostwa. Z Nowego Targu został odesłany do klasztoru św. Kazimierza w Krakowie. W Krakowie otrzymał wezwanie do wojska. Całą kampanię wojskową przebył szczęśliwie.

Po upadku Austrii w 1918 r. wrócił do klasztoru w Krakowie i został skierowany do klasztoru w Sądowej Wiszni. Zmarł tamże 13 lutego 1919 r. W czasie oblężenia klasztoru przez hajdamaków ukraińskich, został śmiertelnie ranny odłamkiem szrapnela, kiedy służył do Mszy św. odprawianej w klasztornym kościele.

Porzucony domek szczęśliwie nie spłonął w 1915 roku w wielkim, trwającym dwa tygodnie pożarze boru sosnowego porastającego Zamkową Górę, ale pozostawiony bez opieki, został z upływem lat zdemolowany przez bywających tam pasterzy i przechodniów. Wyrwano okna i drzwi, deski z podłóg posłużyły do rozpalania ognisk, zniszczono wyposażenie.

W maju roku 1924 przybył w Pieniny Wincenty Władysław Kasprowicz pochodzący z Mijanowa w Wielkopolsce. Sprowadziła go tu chęć samotnego życia poświęconego Bogu i ludziom. Urodził się w 1897 roku, po wybuchu I wojny światowej wcielony do pruskiej armii, brał udział w ciężkich walkach pod Verdun. Tam też ślubował, że po uratowaniu życia z tego piekła, po szczęśliwym powrocie z wojny, wstąpi do zakonu. Bóg sprzyjał tej intencji. Na wojnie odniósł ranę, której ślady na przedramieniu nosił do końca życia, ale szczęśliwie powrócił w rodzinne strony. Za walki w szeregach armii niemieckiej odznaczono go jeszcze ponoć Krzyżem Żelaznym, ale nie dane było mu odpocząć. W rodzinnej Wielkopolsce wybuchło powstanie, w którym wziął czynny udział. Za to po latach odznaczono go Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym, a w 1972 roku, Rada Państwa awansowała go na stopień podporucznika Wojska Polskiego.

Człowiek spokojny i cichy, a pełen energii i ducha, nie uczony, a uczący się wciąż i wytrwale, gromadzący wszystkie wiadomości historyczne i tradycje związane z Pieninami, a zwłaszcza wszystkie wiadomości o bł. Kindze, stał się z czasem tych wiadomości gorącym i niestrudzonym krzewicielem.

Były powstaniec wielkopolski i jak pisał Jan Wiktor, żołnierz wytyrany po frontach, który wdział habit, przepasał go grubym sznurem i przybrał zakonne imię, wstąpił do zgromadzenia zakonnego w Krakowie. Nie spodobało mu się jednak zakonne życie. Marzył o samotności i pustelniczym życiu. Gdy przypadkowo od kogoś dowiedział się o istnieniu niezamieszkałej pustelni w Pieninach, nie wiedząc nawet dokładnie gdzie to jest, korzystając ze wskazówek przypadkowych ludzi, udał się w podróż do tego miejsca. Klasztor opuścił nie uprzedzając nikogo o swym zamiarze, z krakowskiego dworca, koleją dojechał do Nowego Targu. Stamtąd, z braku środków transportu, pieszo przywędrował do Krościenka. Napotkani przechodnie wskazali mu ścieżkę ku pienińskiemu zamkowi i pustelni. Zauroczył go ten zakątek, ale aby tam zamieszkać, musiał uzyskać zgodę proboszcza parafii, do której należał cały teren zamku. Ks. Łętkowski mając na uwadze młody wiek przybysza, nie dał wiary intencjom młodego człowieka i zdecydowanie odmówił jego prośbie, Wincenty powrócił do Krakowa. Tam w zgromadzeniu spotkały go nieprzyjemności związane z samowolnym oddaleniem się, które jeszcze bardziej zdeterminowały go do działania. Ponownie udał się do Krościenka, jak opowiadał swojemu pomocnikowi panu Stefanowi Plewie, upadł przed proboszczem na podłogę i ujmując go pod kolana prosił o zgodę na zamieszkanie w pustelni. Proboszcz uległ prośbie i tak domek w Pieninach miał nowego mieszkańca, który pozostał tu na następne ponad ćwierć wieku.

Z pomocą mieszkańców Krościenka i Sromowiec, oporządził domek i przygotował go do zamieszkania. Sam potrafił wykonać wiele czynności stolarskich, posiadał nawet dobrze wyposażony warsztacik stolarski.

Sama pustelnia miała kształt litery „L”, po prawej stronie znajdowała się weranda, na której ustawiono długi stół z ławami po obu stronach, służący jako miejsce odpoczynku dla turystów, którzy obowiązkowo musieli zakosztować herbaty „Z wieżą” gotowanej z kryształowej źródlanej wody. Obok werandy było wejście do domku. Poprzez sień wchodziło się do izby kuchennej, gdzie stał stół, znajdował się murowany kamienny piec i była trumna w której sypiał. Na jej bocznej ścianie wycięty był napis: „Z prochu jesteś i w proch się obrócisz. Memento mori”. Pod pomieszczeniem była piwniczka, w głębi znajdowała się spiżarnia przylegająca tylną ścianą do skały i mały warsztat stolarski, a nad całością strych, na którym czasami nocowali pomocnicy, szczególnie podczas jesiennych akcji zbierania drewna na opał.

Z chwilą zamieszkania w tym ustronnym miejscu, narzucił on sobie ścisły porządek dnia. Wstawał o 4,30 latem (a o 5 w zimie), udawał się na godzinę 6 do Krościenka na Mszę św., po czym wracał do pustelni, gdzie spożywał śniadanie i pracował aż do godziny 12. Po zmówieniu modlitwy Anioł Pański, jadł obiad, czytał żywoty świętych, kończył je modlitwą. Do wieczora, gdy ponownie zasiadał do modlitwy i odmawiania różańca, obsługiwał przechodzących turystów i prowadził drobne prace wokół pustelni. O 20, po odmówieniu modlitw wieczornych i dokonaniu codziennego rachunku sumienia, kładł się na spoczynek. W piątki odprawiał dodatkowo drogę krzyżową, w Wielkim Poście codziennie, w Adwencie uczęszczał do Krościenka na roraty. Zimą do Krościenka zjeżdżał na nartach.

Lubili i poważali braciszka lub brata Wincentego, jak był najczęściej nazywany, okoliczni mieszkańcy. Opiekował się przecież miejscem, które od pradawna było uważane za święte, wszak tutaj dobra księżna Kinga chroniła się przed okrutnym najeźdźcą, z pokolenia na pokolenie przekazywano sobie legendy z nią związane…

Siebie i pustelnię utrzymywał z dobrowolnych ofiar pozostawianych przez turystów. W sezonie ilość odwiedzających to miejsce w drodze na Trzy Korony turystów, chętnych do skosztowania herbaty lub napicia się źródlanej wody była tak duża, że jak wspomina pan Stefan Plewa – trzeba było się sporo napracować, aby zdążyć przynieść odpowiednie ilości wody z oddalonego, znajdującego się w jarze hulińskim źródełka. Dystans ten pokonywał wiele razy dziennie z nosidłami obciążonymi dwoma wiadrami wody. Ogień pod kuchnią palił się bezustannie, a narastający w ciągu lat ruch turystyczny, szczególnie po utworzeniu Pienińskiego Parku Narodowego, wymagał obsługiwania coraz większej rzeszy turystów.

Nieopodal pustelni na szczycie Zamkowej Góry w roku 1925 pod wykonanym do tego celu, zamocowanym na czterech słupach zadaszeniem, zawieszono 50 kilogramowy dzwon z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej i napisem: „Uproś pokój pożądany, zgodę, miłość między stany, Maryjo” – 1925 r. Ufundował go ks. Walenty Gadowski, założyciel i prezes tarnowskiego Oddziału Towarzystwa Tatrzańskiego, twórca Orlej Perci w Tatrach i Sokolej Perci w Pieninach w 1926 roku. Głos dzwonu na Anioł Pański był słyszany daleko w okolicy. Pomagał orientować się również turystom zbłąkanym podczas mgły.

W skale nad schodami prowadzącymi do pustelni, wykonano drewnianą ambonę, służącą podczas dorocznych uroczystości ku czci Patronki Pienin, w połowie schodów znajdowało się również miejsce odpoczynku z zainstalowanymi ławkami, wykonane dla potrzeb turystów.

Spokój przychodził w to miejsce jesienią. Wtedy też corocznie trwała akcja zbierania chrustu i drewna na opał na cały następny sezon.

W latach 1928-1930 państwo przeprowadziło akcję wykupu terenów Pienin z rąk prywatnych – od rodzin Drohojowskich i Dziewolskich w celu utworzenia parku narodowego. W dniu 31 VIII 1930 Zarząd Główny Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego ogłosił uroczyste otwarcie Parku Narodowego w Pieninach, w roku 1932 wspólnie z Czechosłowacją ogłoszono rozszerzenie Parku, który objął obszary położone po obu stronach granicy. Polską część parku poddano administracji utworzonej specjalnie w tym celu odrębnej jednostce administracji lasów państwowych pod nazwą Park Narodowy w Pieninach. Po powstaniu Pienińskiego Parku Narodowego, w prasie toczyła się kampania skierowana przeciw pobytowi pustelnika w Pieninach na terenie Parku, zwłaszcza po sprzedaży terenów zamku przez gminę w Krościenku administracji PPN w roku 1937. Zwracano uwagę na niebezpieczeństwo niszczenia przyrody Pienin przez przybywających tu, zwabionych dodatkowo atrakcją odwiedzenia pustelni, wycieczkowiczów.

Mimo dużej niechęci zarządu Parku do osoby i faktu istnienia pustelni, brat Wincenty miał zezwolenie na zbieranie suchych gałęzi i drewna na terenie objętym Parkiem. Zasoby te jednak z wolna się wyczerpywały i z roku na rok trzeba było penetrować coraz to dalsze okolice Góry Zamkowej. Przeważnie czyniło to kilku ludzi przez ponad dwa tygodnie w roku, jesienią. Ten trud był im wynagradzany przez gospodarza, tak, że chętni do tej akcji zawsze byli, biorąc pod uwagę ogólnie panującą w regionie biedę, zajęcie takie pozwalało im na zarobek. Z biegiem lat ukonstytuowała się instytucja pomocników pustelnika. Pierwsi pomocnicy pochodzili z Krościenka. Byli to m.in. Franciszek Werner i Michał Szerszeń. Później pomagali ludzie ze Sromowiec: m.in. Jan Cichoń, Józef Plewa i ostatnie trzy lata przed wojną Stefan Plewa. Po wojnie ponownie Józef Plewa. Stefan Plewa jako piętnastolatek zaczął odwiedzać pustelnię, gdzie sprzedawał turystom pięknie rzeźbione drewniane orzełki, przy okazji pomagał gospodarzowi, szybko zyskał więc sympatię pustelnika i tak stał się kolejnym „etatowym” pomocnikiem brata Wincentego.

Wincenty Kasprowicz sam zajmował się również rzeźbieniem w drewnie. Może ktoś jeszcze posiada wśród swoich pamiątek z młodości, przyniesioną z wycieczki rzeźbę? W późniejszych latach wykonywał swoje prace prawie wyłącznie na zamówienie, były one sprzedawane w Zakopanem.

Jan Wiktor pisał, że w „długie dni zimowe, wśród kurniaw mogących znieść ten domek, spisywał! klechdy, baśnie, krążące wśród ludu. Zwykł nazywać siebie strażnikiem ustronia rozkwieconego legendami i służebnikiem bł. Kunegundy. ­ Wszędzie, gdzie spojrzymy – mawiał pochylając głowę – widzimy ślady jej obecności, w każdym powiewie, w każdym kamieniu, w każdym kielichu kwiatu…”

Zaowocowało to wydaniem drukiem w roku 1939 w Krakowie książki jego autorstwa Legendy o bł. Kindze, królowej Polski. Pozostawił też rękopis biografii ks. Bączyńskiego, proboszcza parafii w Krościenku w latach 1920-1947. Prowadził w latach 1925-1948 kronikę pustelni i jednocześnie parafii w Krościenku, notując ważniejsze wydarzenia i gromadząc wpisy odwiedzających to miejsce turystów. W zapisanych pięciu jej tomach odnotowali swój pobyt w tym miejscu biskupi (Pękata i Łoziński), generałowie (Kustroń, Galica i Jung – dawny dowódca jednostki, w której. służył brat Wincenty), literaci (Berent, Staff), profesorowie wyższych uczelni, turyści z różnych stron świata (Argentyny, Chin, Filipin, Izraela, Japonii, Kanady, Turcji, USA). Sprzedawał również pocztówki z wizerunkiem posągu św. Kingi i zdjęciami pustelni. Napisane kartki, opieczętowane specjalnym stemplem z postacią świętej i okrężnym napisem „Patrimonium błogosławionej Kingi w Pieninach”, turyści wrzucali do skrzynki w pustelni. Codziennie pomocnicy zabierali je do Krościenka, stamtąd po opatrzeniu znaczkami były wysyłane z miejscowego urzędu pocztowego.

Od roku 1934 prowadził też stację meteorologiczną dla potrzeb Pienińskiego Parku Narodowego, dokonując trzy razy dziennie wpisów do specjalnego zeszytu. W budce pomiarowej zainstalowane było pięć instrumentów pomiarowych dla różnych parametrów powietrza. Raz w miesiącu, wypełniony zeszyt oddawano w siedzibie Parku.

Sama pustelnia z biegiem lat stawała się specyficznym mini muzeum sztuki ludowej, pełnym rzeźbionych świątków i obrazków na szkle. Pustelnik był również wzorowym gospodarzem otaczających terenów: poprawiał znakowanie szlaków turystycznych5 i uprzątał śmieci pozostawione przez niechlujnych turystów.

Nadeszła wojna. Wojska słowackie i niemieckie przekroczyły granicę na Dunajcu w rejonie Czerwonego Klasztoru, po wymianie ognia z placówką Korpusu Ochrony Pogranicza, powróciły na drugą stronę rzeki, ale nazajutrz ponowiły swój atak. Oddziały polskie wobec przewagi napastnika i braku amunicji wycofały się przez Przełęcz Szopka i Krościenko w stronę Przehyby. W ślad za nimi postępowały patrole niemieckie.

Pustelnik z chwilą rozpoczęcia działań wojennych zszedł do Krościenka, zamykając pustelnię i pozostawiając zwyczajowo klucz w opiece księżnej Kingi, w załomie rzeźby. Powrócił tam wkrótce, już po wkroczeniu okupanta do miasteczka.

Nastały długie i ciężkie lata. Ruch turystyczny zamarł. Zagubione w górach miejsce odwiedzali jedynie czasami pomocnicy pustelnika i żołnierze Grenzschutzu z pobliskiej strażnicy u wylotu Wąwozu Sobczańskiego. Bratu Wincentemu znającemu doskonale język niemiecki, nie robili żadnych trudności. Bywalcami w pustelni byli również leśni chłopcy znajdując tu zawsze gościnę. W roku 1941 Niemcy, którzy zabrali wszystkie dzwony kościelne z okolicy, zorientowali się, że obok pustelni został jeszcze jeden duży dzwon. Aby ubiec ich działania, brat Wincenty wraz ze Stefanem Plewą, nie mogąc odkręcić zardzewiałych nakrętek mocujących dzwon do belki, podcięli drewniane słupy dzwonnicy. Dzwon runął wraz z resztkami konstrukcji w dół zbocza, w stronę pustelni. Wydawało się, że ulegnie rozbiciu, ale szczęśliwie zatrzymał się na zmurszałym pniu drzewa. Tam też ukryli go maskując gałęziami i liśćmi. Rok później pustelnik wraz z Józefem Plewą, przenieśli ciężki dzwon do ukrytej w ścianie skalnej groty, poniżej zamku. Niestety, władze niemieckie nie chciały dać za wygraną i w 1943 roku nakazały dostarczenie dzwonu do strażnicy Grenzschutzu w Sromowcach. Pustelnik ze swoim pomocnikiem przetransportowali ciężar na przełęcz Szopka, stamtąd w dół znieśli go dwaj konwojowani przez spotkany przypadkowo patrol niemiecki, zatrzymani uprzednio przy nielegalnym przekraczaniu granicy ludzie. Dzwon ten Niemcy zainstalowali na strażnicy i wykorzystywali do alarmowania i ogłaszania posiłków i zbiórek. W czasie ewakuacji przed nadchodzącym frontem, komendant posterunku pod wpływem usilnych nalegań sołtysa Sromowiec, dał się uprosić i pozostawił dzwon na miejscu. Służył on później w kościele w Krościenku, stamtąd zawędrował do Sromowiec Niżnych i znajduje się w wieży kaplicy Dobrego Pasterza.

Po wkroczeniu wojsk radzieckich i ustanowieniu nowego porządku, pustelnik nie był niepokojony przez nową władzę. Trwał natomiast nadal spór z Pienińskim Parkiem Narodowym, który wciąż chciał pozbyć się mieszkańca leśnego ustronia.

Niestety, po długich latach swojej obecności w Pieninach (25 lat), kiedy wrósł już w krajobraz jak drzewo lub skała, zły los wypędził go z tego miejsca. Tylko szczęśliwemu zbiegowi okoliczności może zawdzięczać, że nie stracił wtedy życia. A było to tak. Dzień wcześniej, 10 VI 1949 roku, jego stały współpracownik, Józef Plewa ze Sromowiec, pojechał do Zakopanego, aby dostarczyć odbiorcom partię rzeźb pustelnika. Pobyt w Zakopanem przedłużył się i udało mu się wrócić do Krościenka późnym popołudniem, stąd poszedł prosto w górę do pustelni, aby przekazać otrzymane pieniądze. Wieczór nadszedł szybko, w związku z tym brat Wincenty zaproponował swojemu pomocnikowi nocleg w pustelni. Na drugi dzień rankiem zasiedli obaj do śniadania, zajmując miejsca po przeciwnych końcach stołu. Tymczasem na zewnątrz słychać było nadchodzącą gwałtowną burzę. Nagle po olbrzymim huku, pustelnik padł nieprzytomny na podłogę. To piorun uderzył w dzwonek zawieszony w wieżyczce wieńczącej leśną pustelnię a drut służący do pociągania dzwonka znajdował się akurat nad głową spożywającego śniadanie pustelnika. Jego towarzysz zerwał się z miejsca i podbiegł do leżącego bez znaku życia braciszka, udało mu się go ocucić polewając zimną wodą. Pustelnik otworzył oczy, ale nie mógł nic powiedzieć i stracił władzę w nogach. Józef Plewa zaniepokojony narastającym na zewnątrz szumem, wybiegł przed domek i z przerażeniem zauważył, że dach płonie. Natychmiast wyciągnął na zewnątrz półprzytomnego gospodarza, skoczył ponownie do wnętrza, udało mu się wynieść stół i nieco drobiazgów (m.in. kronikę), niestety dach runął i nie udało się uchronić pozostawionych pamiątek i obrazów od zagłady. Wszystko płonęło. Również piękny rzeźbiony tryptyk wykonany przez brata Wincentego obrazujący le­gendarne dzieje zamku pienińskiego, przedstawiający anioły noszące kamień do budowy i księżnę Kingę chroniącą się tutaj przed Tatarami, a zawieszony na głównej ścianie kuchenki. Józef Plewa pobiegł po pomoc do Sromowiec, wraz ze swoim bratem Stefanem wrócili na miejsce tragedii, nie zastali tam jednak pustelnika, który, jak dobrze się domyślili, doszedł do siebie i udał się w dół do Krościenka.6

Do końca lata mieszkał w piwniczce pustelni, porządkując zgliszcza i czyniąc próby uzyskania zgody (tym razem od Dyrekcji Pienińskiego Parku Narodowego) na odbudowę domku. Zbierał podpisy pod petycją do władz, życzliwi mieszkańcy Krościenka, na apel Józefa Plewy, przeprowadzili zbiórkę desek na rzecz odbudowy pustelni. Dwie furmanki budulca wywieziono w góry i dostarczono do zamku. Niestety, przez dwa lata nie udało się zmienić decyzji władz Parku. Wincenty Kasprowicz mieszkał od jesieni 1949 do 1951 roku w gościnnym domu Mruków.

Wtedy przyjechał do niego brat z poznańskiego i przekonał do powrotu w rodzinne strony, gdzie w roku 1952 zawarł związek małżeński z pewną samotną panną, jak odnotował J. Wiktor: „zapominając o pobożnych przysięgach, o tym, że jest strażnikiem samotni i skarbnicy legend, znęcony powabami świata (…) poszedł w życie, aby zakończyć tę romantyczna opowieść.” Mieszkał i pracował jako kościelny w kościele pw. MB Częstochowskiej w Naramowicach (obecnie dzielnica Poznania).

Podtrzymywał kontakt z zaprzyjaźnionymi ludźmi. Nie zapomniał o swoim wybawcy: wraz z całą rodziną, sprowadził go do Naramowic, gdzie Józef Plewa dostał mieszkanie i pracę w tamtejszym PGRze, później kupił tam dom i pozostał na zawsze. Najstarszego syna J. Plewy wziął na wychowanie, z zamiarem wykształcenia go do posługi kapłańskiej, co też zrealizował. Zmarł w wieku 77 lat, w dniu 30 VIII 1974.

Na koniec przeczytajmy jeszcze legendę, która zrodziła się wśród ludzi po odejściu pustelnika: „Kajś we świecie umiłował urodziwe dziopiałko, ale ono nie miało do niego upodoby, bo ino o niebie mówił, aż jej się to uprzykrzyło i zwabiona uciechami, pojęła innego, co jej ziemskie życie miał umilić do zgonu. Chudok opuszczony, z żalu aż haw w góry przywędrował i zamknął się w tym świętym miejscu. Szły lata. Tamta owdowiała, została w bidzie, z dzieciskami i wtedy przypomniała sobie go, odmieniło się jej serce i ku niemu się obróciło – zawdyś był ino ty. Wydarła go stąd i ku sobie przywiedła. Złamał śluby i pojął małżonkę z tym, co miała. Taka, wej, z baby pokuśnica, z nieba wyciągnie i do piekła zawiedzie.”

A w gablocie, w Muzeum Pienińskim im. Józefa Szalaya przy ulicy Dietla 7 w Szczawnicy, możemy obejrzeć zachowane pamiątki z pobytu pustelnika w Pieninach – m.in. garstkę narzędzi których używał, obok innych pozostawionych pamiątek i przedmiotów codziennego użytku (m.in. metalowej miski z której jadał, sztućców, ołówków i prac jego autorstwa, jak autoportret z okresu pobytu w pustelni i płaskorzeźb, które wykonywał na zamówienia i dla turystów), fragment habitu i sznur, którym się przepasywał oraz odznaczenia przesłane przez żonę po jego śmierci7. Są tu też dwie fotografie, ukazujące go w modlitewnym zamyśleniu i na tle pustelni. Pozostał także srebrny relikwiarz z XVIII wieku, poświęcony św. Kindze, który pustelnik podarował kościołowi parafialnemu w Krościenku, a który z popiołów pustelni wygrzebali dwaj licealiści z Małego Seminarium i przynieśli go na plebanię kościoła.

Udostępnij 🙂
fb-share-icon
»